Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/448

Ta strona została uwierzytelniona.

Ha! lepiej, że on zabierze, niżby stracić miała. A jej choćby miliony dać — przepuści.
— Przepuści! przepuści! potwierdził senator smokcząc doskonałe Curaçao, którego wziął drugi kieliszeczek.
— Zkąd pan senator wie o dóbr sprzedaży? spytał Tymoleon.
— Od osób dobrze poinformowanych — dodał cicho zapytany, — ale o tem tu mówić nie należy. Być może plotka umyślnie puszczona, bo strategista jest ten Eustaszek, i ho! ho! fine mouche! a baby swoje zna...
— Gdyby w istocie chciał sprzedawać — wtrącił Tymoleon, — powinienby familii o tem oznajmić, bo to są od dawna w imieniu będące posiadłości; ktośby z nas wykupił, by w obce ręce nie poszły...
— Między nami mówiąc — dodał senator patrząc w sufit — powinien był, mając tę myśl, jeśli miał tę myśl, mnie się jej zwierzyć. Ja mu dałem kilka dowodów życzliwości — nie chwaląc się.
Tymoleon spojrzał pytająco.
— Jakże — szepnął hrabia — przecież jam to zrobił, że zgnębił tego ichmościa, co to był Jadwigi pierwszym... Postarałem się, aby go z dobrej posady wyrugowano, i bez miejsca słyszę mrze głodem. A miałem z tem trudności niemało, bo w biurach stawali za nim, alem się uparł, i aż do ministra poszło, no — i na swojem postawiłem. Przepadł — jak ruda mysz...
Senator zdawał się tym czynem heroicznym wielce dumny: był to dowód siły i znaczenia.