Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/449

Ta strona została uwierzytelniona.

Część towarzystwa zostawała na herbatę, po której w kółku mniejszem Jadzia raz pierwszy miała czytać jakiś początek poematu, którego przedsmak już miała jedna znakomitość i powiadała o nim, iż pomysł był genialny.
Hrabia senator wymknął się do domu dla zwykłej siesty poobiedniej.
Nazajutrz Tymoleon już chodził po mieście, niespokojnie się dowiadując o wyprzedaż dóbr księcia Eustachego. Chciał korzystać ze stosunków familijnych, aby je nabyć, jeśliby były tanie. A że gdy kto chce sprzedawać, zwykle musi puścić niedrogo — przewidywał na tem niezłą spekulacyę.
W mieście nic pewnego nie umiano powiedzieć, wiadomość o wyprzedaży jeszcze się nie była rozeszła. Prosto więc do źródła idąc, hrabia udał się do Maksa Szabera.
Mecenas przyjął go z należytem uszanowaniem, bo lubił się do panów zbliżać i poufalić z nimi. Z tem wszystkiem jednak wyciągnąć coś z niego łatwo nie było.
Hrabia przyjąwszy dobre cygaro, bo pan Maks palił i ofiarował tylko puros, wprost zagadnął mecenasa:
— Pan masz zaufanie i utrzymujesz interesa Eustaszka. Cóż to się za wieść rozchodzi, jakoby miał ochotę się wyprzedawać? Co to ma znaczyć? Czy to manewr tylko, czy rzeczywiście?
Spojrzeli na siebie, a mecenas obojętnie ramionami ruszył.