— Ja nic nie wiem o tem — rzekł obojętnie. Książę Eustachy, choć mam szczęście być z nim dobrze i służę mu — niechętnie się zwierza...
Prawdą jest, że ewentualnie mówił mi, iż mógłby w danym razie swe posiadłości wyprzedać dla jakichś widoków korzystniejszego nabycia...
Na wzmiankę o korzystnem nabyciu, hrabia Tymoleon poruszył się mocno.
— Gdzież to? co?
— Z tego mi się nie spowiadał, odparł mecenas.
— Ale przecież, panie Szaber, począł hrabia, gdyby istotnie miał zamiar sprzedaży, bez porady pańskiej się nie obejdzie. Reflektujże go, iż powinien dobra komuś z nas zaofiarować do kupienia, aby nie wychodziły z familii.
Maks się skłonił.
— Pewnie, że mu tę uwagę uczynię, jest to poniekąd obowiązek.
— Ale — niezawodnie obowiązek! z wielką stanowczością rzekł Tymoleon.
— Ja osobiście — dołożył, — byłbym panu wdzięczen — bo... nie jestem bez kapitałów, dóbr szukam, a wolałbym rodowe...
Wszczęła się rozmowa o księciu Eustachym.
— To dla mnie jest mało zrozumiały człowiek — odezwał się hrabia. Najprzód był utracyuszem szalonym, teraz...
— Panie hrabio! to niepospolity człowiek! zawołał Maks, — nie umiano go cenić. Dziś dojrzały, wytrawny, ho! ho! zajdzie daleko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/450
Ta strona została uwierzytelniona.