— Tak, tak — mruknął senator, są ludzie co na podobnych frymarkach dorobili się, ale więcej pono potraciło.
Ks. Eustachy wydął usta.
— Czy pan hrabia masz ochotę co nabyć?
— Ja? ja? dajże mi pokój! — zawołał hrabia; ja w dobra ziemskie nie wierzę...
Rozstali się tak, a senator był tego przekonania, że Eustaszek nie myśli o dóbr sprzedaży...
Upłynęło miesięcy parę. W pałacyku trwało jeszcze wywołane nowemi resursami życie. Czwartkowe wieczory z razu niezbyt tłumne, gromadziły coraz znaczniejszą liczbę gości. Księżna coraz się szerszym kołom dawała poznać jako utalentowana autorka. Nie drukowała nic jeszcze, ale sława jej rozchodziła się już po mieście...
Wpraszano się na wieczorne czytania, aby módz mówić o nich potem...
Z księciem Eustachym trwało to dziwne zawieszenie broni, które każda ze stron na korzyść swą spodziewała się w końcu wyzyskać.
Właśnie jednego z tych czwartków, nadchodzący tu rzadko, zjawił się książę opiekun...
Matka powitała go dosyć zimno, bo w ciężkich przejściach, jakie przebyła, kilkakroć się do niego napróżno udawała o pomoc, a prośby jej zbywał milczeniem.
Tym razem książę zawsze bierny i neutralny, zdało się, że coś miał pilnego i ważnego do ks. Eufrezyi, gdyż wkrótce po przybyciu i usadowieniu się wyprowadził ją do gabinetu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/452
Ta strona została uwierzytelniona.