Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/456

Ta strona została uwierzytelniona.

— Eustachy uciekł — wyprzedał się! wykrzyknęła księżna. Tak mówią — doszły mnie wieści. W Warszawie go nie ma! Wiesz co?
— Niewiele więcej! westchnęła Żulieta... Jeżeli to prawda — to najnikczemniejszy z ludzi. Wiem, że dobra wszystkie sprzedane... to nie ulega wątpliwości. Wykonał to z pomocą Szabera tak potajemnie, że się ludzie dowiedzieli dopiero, gdy wszystko było skończone. Aż do ostatniego dnia nikomu słowa nie bąknął, nie dał nic poznać po sobie. Gdy już podobno pasport miał w kieszeni, wstąpił do senatora na pożegnanie. Powiedział mu, że dla zdrowia musi gdzieś na południe... do Kairu... nie wiem co skłamał. Pani Piotrowej, w której dawniej się kochał, oświadczył, iż zapewne długi czas zabawi po za krajem, aby zapomnieć przykrych doznanych w nim zawodów.
— Nie! to niepodobieństwo — odezwała się ks. Eufrezya podraźniona do najwyższego stopnia. Jadzia nie wie o niczem, ale ja muszę dojść prawdy... Żulieto, na miłość bożą, napisz karteczkę do Szabera, aby tu przybył... Chcę wyjść z tej straszliwej niepewności.
Litując się nad położeniem biednej matki, Żulieta siadła pisać i wyprawiła posłańca, ale pana Maksa niełatwo było pochwycić. Godzin parę kazał czekać na siebie. Zjawił się nareszcie w porannym stroju miejskiego dandysa, podobniejszy do członka stowarzyszenia złotej młodzieży niż do poważnego prawnika.
Na widok starej księżny, który tłómaczył wezwanie, lekki uśmieszek przebiegł mu po ustach.
— Panie mecenasie, rzucając się ku niemu poczęła Zulieta, zaklinam — cię, mów prawdę, co się z ks.