Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/457

Ta strona została uwierzytelniona.

Eustachym stało? Ale — jakeś człowiek uczciwy — prawdę mów, prawdę całą.
Szaber głową pokręcił...
— Prawdę? powtórzył — a gdyby ona bardzo gorzką być miała?
Księżna mu przerwała:
— Proszę, bez ogródki!
— W dwóch słowach zamknę wszystko, lakonicznie odparł Maks: książę się całkowicie wyprzedał... Cały kapitał umieścił w Paryżu na banku, a sam — jak mi się zdaje, wyemigrował bezpowrotnie.
Ks. Eufrezya krzyknęła, i gdyby nie ratunek Żuliety z wódką kolońską, zemdlałaby pewnie. Łkać zaczęła i płakać, nie zważając na przytomność obcego świadka.
— A! to ja! to ja wszystkiemu winna jestem! wołała — ja go prowadziłam, zawierzyłam. Tak się ułożyć umiał... Jadzia moja! nieszczęśliwa Jadzia!
Szaber wstał już z krzesła, czując się zbytecznym, ale Żulieta go wstrzymała.
— Mecenasie — proszęż cię... mów! ty najlepiej wiesz — jakże do tego przyszło? kto mu tę niepocziwą myśl poddał?...
— Myśl tę z pewnością sam sobie stworzył, rzekł Szaber. Nikomu, nawet mnie się z nią do ostatka nie zwierzał. W sprzedaży dóbr nie było nic nadzwyczajnego... Spekulacya... Dopiero gdym się dowiedział, że kapitały wysyła na bank jakiś obcy, zacząłem się czegoś domyślać.
— Wszystko wyprzedał? podchwyciła Żulieta.
— Tak dalece, że sprzedał nawet ruchomości, konie, powozy i pamiątki po rodzicach Małą jakąś