Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/459

Ta strona została uwierzytelniona.

pełnie Zbyszew pozostał i pałacyk w Warszawie, którego hypoteka także już była nad miarę obładowana, Książę Eustachy unosił z sobą wszystko co im wychwycił, a można było przewidzieć, że kapitały swe tak ulokuje, aby ich prawnie nikt tknąć nie mógł.
Nie szło o człowieka, ale o byt przyszły...
Ks. Eufrezya uczuła się tak osłabioną, a tak się obawiała piorunowego skutku nowiny na córkę, że posłała po Landlera, bez niego nie śmiejąc do pałacu powracać.
Tego nierychło wyszukano, tak, że ks. Eufrezya spóźniła się na obiad do domu. Z doktorem umawiała się właśnie, jak mieli córce, przygotowawszy ją, oznajmić o ucieczce, gdy w progu salonu z twarzą zognioną, oczyma zaiskrzonemi, brwią zmarszczoną spotkała ich Jadzia...
Śmiech sardoniczny miała na ustach wykrzywionych konwulsyjnie.
— Mama zapewne już wie! zawołała trzęsąc się i śmiech udając, książę Eustachy był tak łaskaw uwolnić nas raz na zawsze od siebie... Mama wie?! A! to wyborne!
Ks. Eufrezya płacząc, ściskać ją zaczęła.
Dziecko, uspokój się!
— Ja jestem zupełnie spokojna, poczęła gorączkowo Jadzia — ja się tem niewymownie cieszę; przynajmniej raz na zawsze wolna jestem od tego człowieka, który mi ciężył jak kamień.
Landler zaczął szeptać, życząc pomiarkowania i cierpliwości.
— Nie lękaj się, doktorze — odpowiedziała Jadwiga — ja wcale rozdraźniona nie jestem. Jestem szczę-