śliwa. Nie będę go widziała, czuję się wolną, nie będzie mi się narzucał ze zgodą i swemi dobrodziejstwami.
— Ale on nas odarł i zrujnował! zawołała matka.
Jadzia ramionami poruszyła.
— Wolę ruinę niż niewolę — odparła dumnie.
To powiedziawszy, żywym krokiem powróciła do swoich pokojów...
Tegoż dnia cała rodzina uwiadomiona była o wypadku, który najrozmaiciej kommentowano. Potępiali wszyscy ks. Eustachego jawnie, lecz po cichu wiele winy składano na księżnę matkę i na Jadzię. Z kondolencyami przybywali członkowie familii, tak się obrachowując, aby biletami zastąpili kłopotliwe odwiedziny. Czuć było, że postrach ruiny i obawa, aby nie wzywano na pomoc, rozpędzały najbliższych: książę opiekun był zmuszony jechać do dóbr swych, senator nagle ruszył w odwiedziny o mil kilkadziesiąt, hrabia Tymoleon położył się i nikogo nie przyjmował...
Ale nazajutrz po tym dniu przełomu i ks. Eufrezya zachorowała ciężko. Wszystko co ostatniemi czasy przecierpieć musiała, obawa o los córki, ukryte przekonanie własnej winy, wyczerpały siły jej.
Doktor Landler wezwany w nocy, nie śmiejąc tego objawić córce, powiedział pannie Klarze, iż nie ma żadnej nadziei ocalenia:
— Przygotuj pani młodą księżnę, ja za nic nie ręczę.
U łoża chorej obudziło się jakby uśpione i nie zawsze jawne przywiązanie Jadwigi do matki. Przeczuwała ona stratę, i nie odchodziła od biednej, która
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/460
Ta strona została uwierzytelniona.