Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/461

Ta strona została uwierzytelniona.

w straszliwej gorączce rzucała się, krzyczała i w widzeniach obłąkanego umysłu wywoływała bolesne wspomnienia przeszłości, która jej na sumieniu ciężyła. Chociaż doktor nie obiecywał nawet kilku dni życia, cierpienie się przeciągnęło dłużej niż rachował. Nastąpiła prostracya, znękanie, senność, ostatni płomyk dogorywał i zgasnąć nie mógł. Jadzia nie oddalała się ani na chwilę od matki, oczu z niej nie spuszczając, trzymając ręce stygnące, szepcząc jej słowa, których umierająca już ani posłyszeć, ani zrozumieć nie mogła. Czuła tylko może ten uścisk córki ukochanej, i niekiedy dłoń wysiłkiem jakimś kurczyła się, ciągnąc ku sobie tę jedyną, którą chciała widzieć szczęśliwą, a uczyniła tak biedną.
Gdy po tygodniu walki i męki, w nocy księżna z jękiem bolesnym wyzionęła ducha, Jadzi rękę trudno było z zawartych palców nieboszczki wydobyć.
Znużona córka na pół żywa na ręku sług odniesiona została do łóżka, przy którem siadł nieodstępny poczciwy doktor...
Od domu tego upadłego pierzchnęło wszystko... nie został nikt prawie, coby litościwą mu podał rękę. Żulieta, która chorą odwiedzała, z płaczu i wrażenia rozchorowała się sama...
Nie było komu zająć się nawet pogrzebem, tak, że doktor po długim namyśle, próżno sobie nałamawszy głowy, w jedną stronę napisał do Podroby, w drugą musiał kazać dać znać Celestynowi. Ten choć nie mógł w niczem innem dopomódz, przynajmniej osobistem staraniem i dozorem przyczynić się mógł do utrzymania porządku.