Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/465

Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilkakrotnem jęknieniu:
— Nie ma naszej drogiej pani, nie ma dobrodziejki mojej... — Podroba ledwie nieledwie zebrał się na odpowiedź tyczącą interesów, prosząc o folgę do jutra, dopókiby się nie utulił w żalu.
Nie wzywając nikogo do porady, Jadwiga sama z nim zamknęła się dla rozmówienia w sprawie Zbyszewa.
Celestyn, który pogrzebem się zająwszy znikł, bo mu się tu pokazywać nie godziło, tak jednak niespokojny był o przyszłość tej drogiej Jadzi, która wspomnienia jego znosić nie mogła, iż ukradkiem dobiegł się coś dowiedzieć od panny Klary.
Ta oznajmiła mu o przybyciu, i o tem, że Jadwiga, która — jak to Celestyn wiedział najlepiej — najmniejszego o żadnych interesach wyobrażenia nie miała, sama z Podrobą przygotowywała się je układać. Nikt lepiej nad biednego kulawego nie znał tych interesów. Ucieczka księcia do wściekłości go niemal wzburzyła. Wiedział, że Jadwiga pozostanie teraz bez ratunku niczyjego, bez opieki... i zapomniawszy o sobie — postanowił, choćby przebojem, choćby podstępem ratować tę, którą zawsze zwał jeszcze swą żoną, swą ukochaną Jadwisią.
— Panno Klaro, dobrodziejko, wołał ręce składając: przez miłość, jaką masz dla tego domu, zrób, zrób co zechcesz, jak chcesz: niech ona mnie nie widzi, ale niech pozwoli, abym ja jej pomógł, bo ją Podroba do reszty obedrze...
— Ale jakimże sposobem ja to mogę zrobić, odparła Klara, — kiedy przed księżną nazwiska pańskiego