Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/467

Ta strona została uwierzytelniona.

Załamały się jej ręce wychudłe, zwisła głowa, płakać zaczęła.
— Jest ratunek, proszę księżny, zbierając się na odwagę rzekła sługa. Jak Boga kocham, jest ratunek, ale — ja nie śmiem mówić, a księżna go użyć nie zechce.
Jadwiga oczy podniosła.
— Gdzie? jaki?
— Jest — powtórzyła Klara — ale ja już nie mam odwagi mówić.
— Mów...
— Proszęż się nie gniewać — poczęła Klara... Jeden jest człowiek poczciwy i prawdziwie przywiązany, co ostatni grosz swój oddał, a i życieby gotów. Ale ja imienia jego wymówić nie śmiem... Co księżna myśli? Czy byłoby komu nieboszczkę przystojnie pochować, gdyby nie on? kto się zajął pogrzebem?
Księżna oczy sobie zakryła i jęknęła.
— Niech już będzie co chce — mówiła gorąco Klara — księżna go nie potrzebuje widzieć, ani wiedzieć o nim, niech powie słowo... Ten człowiek dziś biedny, kaleka, gotów na wszystko, byle ratować ją. On zna z dawnych czasów interesa, on z Podrobą sobie rady da...
Jadwiga płakała.
— Nie mów mi o nim — wyjąknęła. Ten człowiek zawstydza mnie, upokarza i oburza swoim uporem... Nigdy więc od niego nie będę wolna? Wyobraża sobie, że ma jakieś prawo mieszania się.
— On się do niczego nie wtrąca — przerwała Klara, — ale kiedy ciało nieboszczki leżało na marach,