Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/468

Ta strona została uwierzytelniona.

a trumny czem nie było zapłacić, on ostatni zegarek zastawił.
Krzyk boleści i zgrozy i wyrwał się z piersi Jadzi.
— O Boże mój! jakżeś mnie ukarał!
— Co bo księżna mówi? — odparła, coraz się na odwagę większą zbierając Klara, — to nie kara, ale łaska Pana Boga.
Nic nie pomogły prośby starej sługi, księżna odprawiła ją, dając znać ręką, że chce być sama, i z płaczem rzuciła się na łóżko.
Wieczorem przy rozbieraniu się, po nowej rozmowie z Podrobą, cichym głosem szepnęła księżna Klarze:
— Róbcie sobie co chcecie... Ja ani go widzieć, ani mówić nie mogę. To nad siły moje... Powiedz mu tylko... niech ratuje mnie... niech robi co może.. I to ostatnie upokorzenie znieść muszę. Jestem osierocona, — nikt, nikt...
Klara szczęśliwa, że pochwyciła słowo, uspokoiła księżnę i natychmiast posłała po Celestyna.
— Słuchajże pan — rzekła — gadaj z Podrobą, rób co chcesz, ale księżna zastrzegła, abyś się jej na oczy nie pokazywał.
Celestyn chwycił się całować jej ręce.
— Gdzie Podroba? zawołał, kij chwytając — idę do niego.
— Dali mu stancyę w żółtym pokoju...
Celestyna już nie było.
Rządca posilał się szklanką grogu, patrząc w okno melancholicznie, gdy wszedł Celestyn. Nie poznał go w początku, tak straszliwie nędznym, ubo-