Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/469

Ta strona została uwierzytelniona.

go odzianym był i zmienionym. Dopiero gdy się zbliżył, Podroba krzyknął.
— A! to pan! ale któżby się domyślił?
— Widzisz, postarzałem i okulawiałem — odparł prawie wesoło Celestyn.
Rządca nie domyślał się co go tu sprowadzać mogło...
— Ja przychodzę do pana — odezwał się, siadając dla bolącej nogi Kormanowski — nie z własnej woli, ale — z zezwoleniem i za wiedzą księżny. Wiadomo panu z dawnych czasów, iż ona nigdy w żadne interesa nie wglądała i wcale się na nich nie zna... Familia opuściła ją — stary sługa jak ja — jeden pozostał... Pan także z dawna jesteś przywiązany do tego domu. Ratujmy tę nieszczęśliwą.
Podroba, który się podobnej interwencyi wcale nie spodziewał, ani mógł w nią z razu uwierzyć — pobladł. Pamiętał, że Celestyn rozpatrywał papiery i że się dobrze poznał ze sprawami Zbyszewa... Uląkł się — słowa nie umiał wymówić, jąkał się.
Trząsł głową. Nie wiedział jak zapobiedz, co odpowiadać; nie był przygotowany.
Celestyn milczał, dając mu czas do namysłu.
— Widzisz pan we mnie plenipotenta księżny... Mówmy o interesach...
Podroba ocierał pot z czoła.
— Zdesperowane są — wyjęknął, — zdesperowane... Ks. Eustachy... nieboszczka księżna, świeć jej Panie... Co tu mówić! to się dziś wszystko rozleci i runie...
— Próbujmy podeprzeć — rzekł Celestyn. Ja stan interesów zbyszewskich znam dosyć dobrze. Dawaj pan papiery, rozpatrujmy.