Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/470

Ta strona została uwierzytelniona.

Podroba miał przygotowane notaty, ale nie dla badawczych oczu Celestyna. Nie mógł mu ich złożyć bez... kompromitacyi. Zająknął się.
— Ale co tu papiery! co tu znaczą regestra!... wszystko zgubione... mówił zmieszany.
— Zatem, niechże ja się przekonam... dodał Celestyn...
Chwycił się za głowę rządca.
— Słowo honoru uczciwego człowieka — począł bełkocząc — ja — ja głowę straciłem z tego wielkiego żalu po mojej dobrodziejce... Jeszcze do siebie przyjść nie mogę, niech pan mi da trochę czasu... A! Boże miłosierny! Pan sądzi, że ja sam, po tylu latach wiernych posług — dziś... nie wiedzieć gdzie głowę przytulić... dzieciom się zdać na łaskę.
— No! tak źle nie będzie! rzekł Celestyn.
W głosie poczuwszy jakby odrobinę szyderstwa, rządca ton zmienił...
— Panowie wszyscy nas nieszczęśliwych posądzacie!... zawołał... Tyle lat wiernych usług... w końcu jeszcze kalumnie nagrodą.
— Nikt o tem nie mówi — uspokoił go Celestyn... Ja z ufnością się do pana obracam: ratujmy wspólnemi siłami. Na kiedyż konferencya?
Podroba już był z czułości swej zupełnie wyleczony i zimny.
— Muszę się przecię przygotować. To panie — chaos! Nieboszczka niech jej Bóg świeci...
— Nie mamy tu już co o przeszłości mówić — przerwał Kormanowski. Co się stało... na to nie ma rady... ale o przyszłość idzie.
Ruszył ramionami rządca.