Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/477

Ta strona została uwierzytelniona.

— Boże miłosierny, na co nas skazałeś!...
Wyrzekła i jęczała, ale już o Milce mowy nie było. Spodziewano się Celestyna co godzina, nie przewidując z jakiemi trudnościami walczyć musiał, aby się dostać do tego Zbyszewa.
Wszystkie fundusze jego niemal były wyczerpane pogrzebem, z pałacu grosza ani mógł żądać, ani dostać było podobna. Musiał więc zaciągnąć małą pożyczkę u radcy, który dosyć niechętnie jej udzielił, i mimo nogi bolącej, reumatyzmu nabytego w wilgotnem mieszkaniu, słabego już zdrowia, na lichych furkach żydowskich bez ciepłej odzieży, szczędząc biednego grosza dobijał się do Zbyszewa powolniej daleko niż żądał.
Niecierpliwiło go to — byłby piechotą może dla pośpiechu część podróży odbył, ale noga nie dopuszczała.
Gdy się nareszcie dobił tu, na prostym wozie i słomie, z lichym tłomoczkiem, o kiju, służba we dwodrze z początku ani go znać, ani wpuszczać nie chciała. Dopiero interwencya starego kredencerza, który go znał lepiej, i wdanie się Podroby, po którego posłał Celestyn, zmieniły usposobienie.
Otwarto mu pokój na dole. Rządca ofiarował się z przyjęciem na folwarku i wygodami, ale Celestyn odmówił.
Drugiego dnia, mimo że mu było pilno, zmęczony w łóżku przeleżeć musiał. Tymczasem traf — nazwiejcie to jak chcecie, — niewzywaną wcale Zastawską sprowadził do Zbyszewa. Podroba może miał jaki udział w tym... przypadku, — bo żona go o to posądzała — lecz dowodu nie było. Milka dowie-