Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/478

Ta strona została uwierzytelniona.

dziawszy się o Celestynie, z wielką radością nietajoną, oświadczyła, że póki on tu, ona też nie wyjedzie i koniecznie widzieć go musi.
— A! tak! tak! — zaczął rządca — bo to między państwem wielka przyjaźń i serdeczność, a trzeba żebyś wiedziała, że ja większego wroga nad niego nie mam, i jeżeli mnie co tu jeszcze na wychodnem złego spotka, to nikomu innemu tylko jemu to winni będziemy...
— Ale to sprawiedliwy człowiek! podchwyciła Zastawska.
— To opętany człek — rzekł stary, szamocząc się, — nie sprawiedliwy, ale oszalały za tą swoją dawną żoną, że dla niejby i sam zginął i drugich pogubił. Co u niego sprawiedliwość! Onby z gardła mi wyrwał ostatki, byle jej na marnotrawstwo przysporzyć.
— Kochany tatku, łagodziła Zastawska.
— Gdybyś ty zrozumiała — wtrącił Podroba, — tobyś przynajmniej powinna go zreflektować, aby nas nie gubił.
Milka się zarumieniła.
— Ja się nie mogę w to wdawać, rzekła — a tak jestem pewna jego uczciwości...
Obrona ta wprawiła Podrobę w passyę największą.
— Co ty mi go zachwalać będziesz! krzyknął; niby to ja tego ptaszka nie znam! Czyhał on na mnie dawniej, i Pan Bóg wyrwał szczęściem ze szpon jego — usiadł się mnie zgubić, po to przyjechał...
Matka, która stojąc we drzwiach od drugiej izby słuchała tej rozmowy — nie wdała się w nią.