Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/485

Ta strona została uwierzytelniona.

i mozołu kosztował. Przybywszy do Warszawy, wprawdzie znalazł mieszkanie swe przy Wareckiej niezajęte, bo się na nie nikt nie połakomił, ale nieopalane przez całą zimę, prawie było w pierwszej chwili nie do zajęcia. Książki i papiery poprzegniwały, mury okrywała pleśń, — trochę odzieży zbutwiało.
Celestyn rad był jeszcze, że choć taki znalazł przytułek. Po spędzonej tu nocy jednak, wstać nie mógł. Napisał drżącą ręką do pośredniczki, przesłał jej papiery wszystkie i wytłómaczył się chwilowem niezdrowiem. Stara sługa widziała dnia tego Landlera, i szepnęła mu, ażeby Celestyna odwiedził.
Doktór pojechał, — ale wszedłszy do izby, w której chory leżał na łóżku wilgotnem, w atmosferze świeżem ogrzaniem do niezniesienia cuchnącej — ledwie się nie cofnął od progu.
— Na miłość Boga! zawołał, — tu zdrowy człowiekby nie wytrzymał, a pan myślisz...
— Muszę — odparł Celestyn; ale, kochany doktorze — to przejdzie... Izba była nieogrzewana długo... Za parę dni się powietrze oczyści.
Doktór znalazł gorączkę, a nadewszystko sił wyczerpanie i upadek ogromny; piersi były znużone i chore... cały organizm zwątlony. Było to nie życie już, ale powolne dogorywanie. Środki pokrzepiające jakieby użytemi być mogły, dla chorego były niedostępne. Landler wiedział o tem.
— Słuchaj-no rzekł, choćby na krótki czas, trzeba się gdzieś wyprowadzić... do jakiego... domu zdrowia...
— Do szpitala? podchwycił Celestyn. Tak, możeby to było wygodne, ale dla mnie za kosztowne...