Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/487

Ta strona została uwierzytelniona.

bez pochlebców, bez pomocników. Myślami odrywając się do innego świata, na ziemi gościć znajdowała niegodnem siebie.
Osierocona po śmierci matki szukała sobie długo kogoś coby nie ją zastąpić mógł — bo któż zastąpi matkę? — ale choć służyć mógł jak ona.
Pani Żulieta nadto była sobą zajęta i charakter jej nie przypadał księżnie do smaku. Znajdowała ją pospolitą i trywialną.
W kółku literackiem, jakie około siebie gromadziła, wśród uczonych, profesorów, poetów w zarodku i poetów zeschłych na łodydze, znalazła się znana z kilku prac dosyć głośnych, w których trochę życia i ognia było, pani Bącka, wdowa po obywatelu, która dla miłości, literatury przeniosła się była do miasta, a że nie miała dzieci, sprzedawszy wioskę, żyła tu z kapitału i — dla opieki, a raczej dla wyręczenia w staraniu o dom, wyszła za daleko od siebie młodszego pana Sylwestra Bąckiego, który bruki zbijał wprzódy. Był to młody człowiek, przystojny, wesoły, sprytny, lubiący, próżnować, mówiący wiele, posługujący wszystkim chętnie. Troszkę w nim było prawnika, trochę literata, a najwięcej lubiącego życie puste mieszczańskiego syna.
Pani Bącka oddawała się literaturze, on zarządzał domem, werbował kogo kazała do niego, przynosił i roznosił wiadomości, a nadewszystko umiał żonie życie uczynić łatwem i przyjemnem. Kochała też go bardzo, a choć starszą o lat dziesiątek od siebie, Sylwester zdawał się też uwielbiać żonę.
Bącka była żywa niezmiernie, roztargniona, zapędzająca się łatwo w uwielbienie i w krytykę, i nie-