Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/488

Ta strona została uwierzytelniona.

umiejąca nigdy miary utrzymać. Dla niej w świecie literackim były tylko geniusze i głupcy, w towarzystwie anioły i nikczemni lub podli. Widziała czarno i biało, to jest najfałszywiej. Przerzucała się też z nienawiści do uwielbienia bez stopniowania, potępiała i wynosiła na przemiany. Bąckiej chodziło o to wielce, aby wszędzie gdzie się literaturą zajmowano, przyjęta być mogła i miejsce zdobyła. Postarała się więc o to zaraz, aby ze wschodzącą gwiazdą księżny Jadwigi zapoznać, i od pierwszego wieczoru z takiem uniesieniem wielbić ją poczęła, tak gorliwie sławę jej roznosić, potem tak się narzucać księżnie, że przyjaźń jej i zaufanie pozyskała bardzo prędko.
Wkrótce księżna się bez niej obchodzić nie mogła, posyłała po nią, po całych dniach ją zatrzymywała, zwierzała się ze swych utworów, pomysłów, a w końcu i wszystkich uczuć, osobistych spraw i całej swej niedoli.
Bącka spoufalając się z księżną, umiała utrzymać na takim stopniu pohamowała — miłość jej była tak znaczną, że ks. Jadwiga, której miło było stać na piedestale, czuła się z jedną tą Bącką swobodną.
Przed nią też poskarżyła się pierwsza i zwierzyła się jej, że chcą ją zmusić do tego, aby opuściła Warszawę, zakopała się na wsi, i — zamęczyła. Wyznała też Bąckiej, że była zniewolona tego nieznośnego pierwszego swego męża użyć do interesów i podejrzewała go, iż w ten sposób myśli się jej narzucić.
Bącka zakrzyknęła na niego — niegodziwą intrygą.
— Ale to być nie może! wołała, my księżny z Warszawy nie wypuścimy, my byśmy bez niej żyć nie mo-