Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/492

Ta strona została uwierzytelniona.

to; przewąchaliśmy! Chciało się tu księżnę osadzić, aby ją znowu pod swą władzę zagarnąć.
Podroba uśmiechał się.
— Ja to dawno widziałem, rzekł, ale cóż — odezwać się nie mogłem.
Wszystko Bąckiemu szło tutaj jak z płatka. W duchu sam się on swojemu szczęściu i trafności dziwił. Kupcy na folwarki rośli z ziemi jak grzyby.
Nasyłał ich ze swej ręki Podroba, porękawiczne sobie zapewniając, ale każdy z nich udawał, że go nie zna, chciał mieć do czynienia z samym Bąckim, nawet na Podrobę wymyślał.
W krótkim więc stosunkowo czasie, cały Zbyszew już był wyprzedany. Zagoście nabywał naturalnie zięć Zastawski, dla teścia, inne folwarki rozchwytali sąsiedzi; samo fundum wziął świeżo zbogacony jakiś spekulant, któremu o rezydencyę i park chodziło. Bącki opływał tu jak pączek w maśle, to sam przyjmując jak u siebie w Zbyszewie, to zapraszany do sąsiadów. Obdarzono go prezentami, pojono, karmiono, a ze warszawiak rad opowiadał i chwalił się, słuchano go z admiracyą i przyklaskiwano z zapałem.
Podroba wychodził zwycięzko, mając to na pociechę, że Bącki go uznawał jako najpoczciwszego w świecie człowieka, z tych starych sług jakich to już w naszych czasach nie ma.
W listach do żony, które ona księżnie odczytywała, szeroko, dowcipnie, wesoło zdawał sprawę pan Sylwester z dzieł przez siebie dokonanych, a nie omieszkał wykrywać wszystkich intryg i sideł, jakie tu — zdaniem jego, pan Celestyn pozastawiał tak, że