Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/493

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby była księżna plan jego przyjęła, zgubioną być musiała na wieki.
Księżna Jadwiga niewymownie z tego obrotu rzeczy była uszczęśliwiona. Dowodziła, ze ona zaraz przeczuła co jej od „tego człowieka“ groziło... „Człowiek ten“ został potępiony na wieki.
Pannie Klarze odezwać się w obronie wolno nie było...
Spełniło się, co pan Bącki tak szczęliwie ułożył, dobra zostały wyprzedane, pałacyk ocalony, tylko po ogólnym obrachunku summa jaka księżnie pozostawała, okazała się znacznie mniejszą niż w początkowych programach... Z procentu od niej, zaledwie pierwsze potrzeby opędzić było można.
Księżna znowu w przewidywania przyszłości nigdy się nie zapuszczała, nie trapiło ją to tak bardzo... i, bez obawy uciekała się do kapitału, łudząc jakąś nieokreśloną nadzieją, że po śmierci ks. Hermana nieochybnie część jego milionów odziedziczyć musi.
Życie więc kosztowne i bez jutra na nowo się rozpoczęło w pałacyku i księżna pewna była, iż rozumem swym uratowała się od zguby...
Właśnie wszystko to dokonało się, gdy po bardzo długiej niebytności w Warszawie, nadjechał tu Rymund.
Słyszał on zdala co się tu działo, ale szczegółów nie wiedział.
Na wieczorze u p. Żuliety z jej ust słyszał po raz pierwszy, jak się tu wszystko złożyło szczęśliwie. Markiza opowiadała to w ten sposób jak z ust Jadwigi słyszała, to jest dowodząc całej niegodziwości Ce-