Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/494

Ta strona została uwierzytelniona.

lestyna, który o mało nie przyprawił o zgubę ks. Jadwigi.
Litwin zaciekawiony prosił, aby mu to jak najszczegółowiej opowiedziano. Zdawał się potakiwać, przyjmować wszystko za dobrą monetę i badał bardzo troskliwie.
— A cóż się z tym niepoczciwym Celestynem stało? zapytał pani Żuliety.
— Nie wiem, odpowiedziała Markiza, podobno ze złości i zgryzoty, że mu się piękne jego plany niepowiodły, rozchorował się intrygant...
— Umarł czy nie? pytał Rymund.
— Któż go tam wie! odparła Żulieta. Księżna nie pozwala przy sobie wspomnieć nawet jego imienia. Wystaw sobie kuzynie, że nie mogąc do samej księżny trafić, bo ta go na oczy nigdy dopuścić nie chciała, podszedł tę głupią starą Klarę, — zyskał ją sobie, a że księżna po śmierci matki była tak jak bezprzytomna z żalu, o włos, że ją na wieki nie oplątał.
Rymund, który znał dobrze Celestyna, widział jasno i domyślał się prawdziwego stanu rzeczy.
— To niepoprawiony człowiek, rzekł w końcu wysłuchawszy, żelaznego uporu... dobrze mu tak...
Ciekawy będąc i dowiedzieć się coś więcej o Celestynie i posłyszeć toż samo z ust daleko jaśniej sądzącego o rzeczach Landlera, Rymund pojechał nazajutrz do niego.
— Co się z tym głupim Celestynem stało? zapytał na wstępie.
Doktor zmarszczył się.
— Dogorywa, rzekł krótko?
— Cóż mu jest?