Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/495

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najprzód nogę złamał, z tego wyszedł już nie cały, — rzekł Landler, potem się zamęczył i zagryzł, chcąc gwałtem ratować księżnę, która go cierpieć nie może. Co miał, wszystko dla niej potracił, wiem to z boku, bo on sam nigdy o tem ani piśnie, nareszcie go dobiło to, że jego ostatnią próbę uratowania choć części Zbyszewa, odrzucono jako intrygę.
— Tegom się domyślał — przerwał Rymund — ale gdzież jest?
— W nędzy i chory — dodał Landler, nie ma sposobu nic uczynić dla niego, bo nie przyjmie żadnej usługi. Chciałem go już pomieścić w szpitalu... ale i na to nie przystał.
— A! niechże go... dyabli porwą! wykrzyknął z gniewem Rymund — to osioł z całem swem przywiązaniem do tej oszalałej baby...
Litwin tak był zburzony, że nie rachując się z wyrażeniami łajał i zżymał się bez miary. Wyłajał też i Landlera, że mu wprzódy znać nie dał o tem.
— Toby się na nic nie przydało, odparł doktor. Zobaczysz go pan sam... Dziś już, zdaje się, że wie, iż go uratować nic nie może i dobrowolnie tak kończy...