Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/498

Ta strona została uwierzytelniona.

swym jednostajnym szmerem i stukiem nie przerywały uśpienia.
Od dawna nikt tu z obcych nie zaglądał. Czasem zajrzał Landler, i gniewny, połajawszy odchodził. Raz, czy dwa, przyszedł radca — i przekonany, że tu już nie ma ratunku, nie pokazywał się więcej. Napisał tylko do syna, że Celestyn w stanie bardzo biednym, chory zdaje się nie do uleczenia.
On sam dawniej odzywając się do Leokadyi, ale kłamiąc przed nią o swym bycie, teraz nie pisywał, bo by go było pismo zdradziło...
Oprócz dla chłopca, nigdy się prawie drzwi te nie otwierały, chyba przekupniom, co do nich drogę znali. Właściciel kamienicy nie rad był, że mu lada dzień zamrze lokator, ale obrachowywał, że komódki, biurka i pozostałe meble, z biedy pogrzeb opłacą.
Dokuczał więc rzadko, a dowiadywał się mniej jeszcze.
Maciek chłopiec posługujący, kiedy niekiedy mu raportował, że z chorym gorzej coraz i jeno — jeno dysze...
Tego poranka z promieniem słońca do izdebki, ze wpuszczonem powietrzem, weszło i życia trochę. Celestyn nieco odżył... zdziwił się tej jasności, która do niego zawitała, czując, że ona wkrótce zniknie, i zwykła pomroka wróci.
W tem, bez zastukania do drzwi, otworzyły się one, i Rymund stanął w progu, tak widokiem mieszkania przerażony, że się zawahał, szukając oczyma Celestyna, aby się upewnić, iż był u niego.
Zadumany Kormanowski poznał go, poruszył się, chciał odezwać, ale usta były zaschłe, i język przy-