Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/501

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zbójca jesteś — dodał — zabijasz mi tego, którego kochałem. Cóż to? desperacya cię taka ogarnęła, żeś Jadwigi nie mógł uratować. A jeśli jej z tem dobrze... Nikomu szczęścia swoim łokciem mierzyć nie można.
Celestyn spojrzał żywiej, posłyszawszy imie księżny.
— Widziałeś ją pan? zaszeptał.
— Nie — alem słyszał i wiem wszystko co się stało. Zbyszew sprzedany... pałacyk został, i w nim deklamuje się wieczorami piękne, wzniosłe strofy o sercu, którego się nie ma...
Rymund wstrząsnął się.
— Nie obwiniaj jej — nie obwiniaj — przerwał Celestyn. Ja ją znam lepiej, to kobieta więcej nieszczęśliwa niż — grzeszna. Los ją prześladował...
Litwin głową potrząsać zaczął.
— Najgorsze to — dodał Kormanowski, że — ona się zrujnuje wkrótce, a wówczas, o mój Boże! — co ona pocznie? Kto jej przyjdzie w pomoc? Cóż moja bieda, mnie com do niej nawykł, przytem co ją czeka? To mnie gryzie i nie daje mi spokoju...
Rymund gorzko się uśmiechnął.
— Francuzi mówią, że jest Pan Bóg dla pijanych, pocieszaj się tem, że i dla upojonych jak ona, Pan Bóg też być musi. Któż wie?
— Nie słychać co o tym... ks. Eustachym? zapytał cicho Celestyn.
— Owszem, wiemy, że jest w Paryżu i gra na giełdzie bardzo szczęśliwie. Robi miliony...
— Niepoczciwy — mruknął Celestyn. Gdyby je kiedy przynajmniej żonie przekazał!