Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/502

Ta strona została uwierzytelniona.

— Znajdzie on bliższych!... zawołał Rymund... To mówiąc wstał.
— Na nowem mieszkaniu wieczorem obszerniej się rozgadamy, dodał. Od tego nieodstępuję. Jestem despotą!
Protestował jeszcze przelękły Celestyn, ale nadaremnie.
Rymund natychmiast się zajął wyszukaniem dwóch pokojów z usługą na Nowym-Świecie. Biegał, jeździł, przepłacał, nie jadł i nie spoczął, dopóki wszystko gotowe nie było.
Sam potem z powozem i ludźmi zajechał wieczorem na Warecką ulicę. Ale gdy przyszło chorego niemal gwałtem z łóżka wyciągnąć, okazało się, że nie miał ubrania, któremby się okrył. Tandeciarze pozabierali wszystko, tak, że nędznym szlafrokiem otulony, na ręku Rymunda sparty przeszedł do powozu. Ruch jego, którego już znieść nie mógł, przyprawił go o mdłości... Chociaż powolna jazda trwała nie długo, chory przybył do nowego mieszkania osłabły zupełnie. Rymund już się od łóżka nie ruszył. Wszystko było w pogotowiu, jadło lepsze, sługa stara, która pilnować miała, bielizna, ubranie...
Na chorym zmiana ta nie zdawała się czynić wrażenia innego nad wielkie zmęczenie. Napojony i zmuszony zjeść coś, padł usypiając snem mocnym, jakiego nie znał dawno...
Litwin lżej odetchnąwszy, poleciwszy pilność słudze, wymknął się na palcach do hotelu, ubrał, a że właśnie był to czwartek, i wieczór u ks. Jadwigi z gniewem w sercu kazał się wieźć do pałacyku.