Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/511

Ta strona została uwierzytelniona.

ki ze wsi, które mnie już raz na strychu chorego odwiedzały — przybyły znowu i siedziały u mego łóżka.
Rymund nieprzyjemnie został zdziwiony tem przeczuciem, które stan wielkiego rozdrażnienia nerwowego zdradzało.
— Sen ten — rzekł, bodajby się jutro nie sprawdził, bo istotnie jakieś się tu dwie panie dowiadywały...
Słuch chorego szept musiał pochwycić i z niego marzenie się zrodziło.
Celestyn sam zdumiał się swemu przeczuciu.
— Możeż to być?
Rymund chcąc go rozweselić, począł go młodemi przyjaciołkami prześladować, co uśmiech smutny tylko na usta wydobyło.
— Nie spodziewałem się po was takiego bałamuctwa, rzekł, żebyś na raz aż dwom młodym kobiecinom głowę zawrócił — boć było ich dwie, i obie — niczego.
— Widziałeś je pan?
— A jakże? jać tu odźwiernym nie jestem. Jedna pucołowata i zażywna, druga eteryczna i...
— Piękna bardzo — przerwał Celestyn — piękna, dobra i rozumna istota, której los dał męża... jużci poczciwego, ale gbura...
— A! to największe szczęście dla niej — zaśmiał się Rymund — inaczejby ona pewnie tu przybyć nie mogła... Gbur się widać niczego nie domyśla...
— Bo nie ma się czego ani obawiać, ani dorozumiewać — przerwał Celestyn smutnie.
Tak do odwiedzin jutrzejszych chory został przygotowany. Rymund ażeby dopilnować i dostrzedz Celestyna od zbytniego znużenia, stawił się na tę godzinę.