Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/513

Ta strona została uwierzytelniona.

i z wolna dała z niej pić choremu, który jakby uspokojony i orzeźwiony przymknął powieki.
Uciszyło się w pokoju...
— Zaśnie może — szepnął Landler. Rymund z konsyliarzową i doktorem usunęli się nieco. Zastawska, która zapomniała o wszystkiem, oprócz chorego, siadła przy łóżku jego, oczy wlepiając w tę twarz bladą, wychudłą, na której teraz wyraz spokoju i błogości się malował. Zdawało się, ze marszczki i fałdy znikały, że jej młodość nieziemska wracała...
Spał, marzył czy konał — nie wiedział nikt... Cisza straszna panowała w pokoju, przerywana oddechem ciężkim piersi znużonych...
Oddech ten świadczył o życia iskierce...
Tak godzin kilka upłynęło, w groźnem oczekiwaniu, gdy Celestyn podniósł powieki, zobaczył nachyloną już nad sobą Milkę — uśmiechnął się do niej i mówić coś zaczął. Lecz ona jedna chyba może głos ten posłyszeć i zrozumieć go mogła.
Noc była. Celestyn usypiał. Niekiedy podnosiły się powieki, Milka zbliżała się ku niemu — usta poruszały i oczy zamykały znowu. Landler przystępował do łoża, z lekka brał rękę chorego; trzymał ją, chmurzył się i odstępował... Nad ranem ciężki oddech stał się wyraźniejszym jeszcze, pot wystąpił na czoło, chory poruszył się parę razy konwulsyjnie, i rysy jego boleścią zmienione na chwilę, odzyskały pogodę i spokój — oddech ustawał — bladość okrywała zmęczone oblicze... a gdy Milka po długiem oczekiwaniu dotknęła dłoni jego, była już zimną, stężałą i zastygłą.
Celestyn nie żył.