Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/514

Ta strona została uwierzytelniona.

Klęczącą u łóżka Zastawską musiała doktorowa gwałtem oderwać od zwłok i mdlejącą odwieźć do domu.
Rymund stał zadumany ale spokojny.
— Dzięki Bogu, rzekł, skończyły się cierpienia, i choć jedno poczciwe serce biło przy nim w ostatniej godzinie...
Litwin zajął się pogrzebem.
Nie dosyć mu było na tem, aby przyjaciela z należytą jego czystemu żywotowi czcią pochować, chciał pokazać tym, co go odpychali i napoili żółcią, że ludzie zmarłego uszanować umieli, że miał miłość u nich.
Pogrzeb więc staraniem Rymunda urządzony, aż do zbytku wystawny był i wspaniały. Dwoma dniami wprzódy sztychowane karty oznajmujące o nim, rozesłane zostały wsystkim znajomym i nieznajomym, kolegom zmarłego, zwierzchnikom, a szczególniej rodzinie książęcej. Litwin pilnował tego, aby księżna Jadwiga odebrała uwiadomienie, a lękając się, aby go przed nią nie skryto, sam w liście osobnym opieczętowane jej wysłał.
Księżna wcale nie wiedziała jak dalece choroba była niebezpieczna, to co jej Rymund mówił, kładła na karb złośliwości jego. W domu nie wolno było wspomnieć o Celestynie.
Właśnie z rana przy ubieraniu przyniesiono jej pocztę, panna Klara z młodszą krzątały się około utrefienia włosów, gdy stara sługa postrzegła panią wyjmującą z koperty czarno obramowaną ćwiartkę. Spojrzała na nią osłupiałemi oczyma, lekki wykrzyk