W kątku przedpokoju wybadała ją naprzód jak dziecię kochane noc spędziło — potem z westchnieniem poczęła coś szeptać, i ze łzami uścisnęła Klarę.
Dzień szedł jak zwykle. Jadzia spędziła go w swojem mieszkaniu, przechadzając się, nad książkami, które brała i rzucała.
Kilka razy siadała pisać i chowała starannie co na papier rzuciła — parę razy wysunęła się do ogrodu.
W godzinie obiadowej wyszła czarno ubrana do matki, mało mówiąca, zadumana, jadła niewiele, patrzała w sufit — i po kawie cofnęła się znowu do siebie.
Dnia tego lekcyi nie było. W godzinie herbaty, oznajmiono księżniczce, że matka jej prosi do salonu.
Przynoszącą tę wiadomość, pannę Klarę, zapytała, czy są goście?
— Książę Marcin i ks. Eustachy — odpowiedziała panna.
Przy wzmiance o ostatnim brwi księżniczki się ściągnęły i usta pogardliwie skrzywiły. Chociaż matka wyraźnie jej nigdy nie mówiła o swych projektach, bardzo domyślna Jadzia dobrze o nich wiedziała. Było to dostatecznem, aby wstręt powziąć do Eustaszka, którego znajdowała dla siebie — wcale nie stosownym. Jak wielu innych księżniczka i jego nazywała — głuptaskiem.
Wyższość umysłowa w tej dobie życia panny Jadwigi była warunkiem niezbędnym, by zwróciła uwagę na mężczyznę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.