Im powszechniej chwalono tego przyjemnego wietrznika, jakim był Eustaszek, tem księżniczka bardziej go lekceważyła.
Dnia tego przybycie jego, po wczorajszym starciu z matką, wydało się jej podejrzanem. Przygotowała się więc za wczasu na przyjęcie tego, którego uważała za pretendenta skrytego, w sposób mający mu obrzydzić konkury i od nich odstręczyć.
Nim wyszła do salonu, twarzyczka jej ożywiła się nadzieją walki, i usta sarkastycznie uśmiechnęły się pewnością zwycięztwa.
Ukazanie się księżniczki zdziwiło matkę, która się spodziewała nadąsania, a niezmiernie ucieszona, znalazła córkę w usposobieniu — prawie wesołem.
Mówiliśmy już o ks. Eustachym. Był to blondynek ładny, zręczny, trochę zaswobodny w salonie, pewien siebie, wesół, umiejący grać ze wszystkich tonów wymaganych i nadzwyczajnej wirtuozyi w towarzystwie. Od bardzo młodego wieku puszczony na ślizkie posadzki salonów, książę nabrał takiej wprawy w obejściu się z ludźmi, szczególniej z kobietami, do których szczęście miał wielkie — iż z najzawikłańszych kollizyj wychodził zawsze zwycięzko...
Twarzyczkę miał mało mówiącą, ale pięknych rysów, jasną, niby dobroduszną, oczy duże niebieskie, usta miłego wyrazu. Tuzinkowy dowcip, który się nabywa kawałkami, a potem składa jak kastecik, służy mu na dni powszednie bardzo wystarczająco.
Książę na prawdę mało się uczył w życiu, a umiał wielce — chwytać w powietrzu ulatającą mądrość, wiadomostki, i cudnie umiał je zużytkowywać...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.