Czytał, ale nie rozumiał.
Dzień wlókł się jakby nigdy nie miał się skończyć. Leokadya zaglądała do niego nie wznawiając rozmowy o drażliwym przedmiocie; ojciec chodził posępny, ale nie zagadywał go już o nic więcej; matka, która o wyjeździe do Wilna była zawiadomiona, nie będąc wtajemniczoną w powody, kłopotała się wyprawą. Serce jej coś odgadywało, lecz nawykła była nie pytać i nie badać, przyjmować co los przynosił — modliła się więc po cichu. Mówiła sobie: — Jeśli mi oni nie zwierzają się z tego, widać, żem ja o tem wiedzieć nie powinna... Ale coś w tem jest...
Podróż zapowiedziana do Wilna, nie tak była jednak łatwą do uskutecznienia jak się zdawało. Ówczesne środki komunikacyjne wcale były inne, i podróżny niezamożny czekać musiał na żydowską budę, na towarzyszów podróży, na okazyę. Celestyn sam nająć sobie furmana nie mógł, koszt był wielki.
Ojciec mający znajomości i wielce praktyczny, sam wprawdzie starał się ułatwić podróż synowi, chodził, rozpatrywał, posyłał — lecz jakby na przekorę, okazyi przyzwoitej, bezpiecznej, dogodnej nie było.
Tydzień więc przeciągnęły się te poszukiwania napróżno. Celestyn spędził go już nie mając wcale do miasta ochoty, siedząc w domu i męcząc się pracami, które mu nie smakowały, ani się wiodły.
Nareszcie Leokadya widząc go coraz bardziej smutnym i znękanym, sama zaczęła wypędzać na miasto, do znajomych, dla rozerwania się. Oprzeć, się jej nie mógł.
Bez ochoty, z musu poszedł powoli do Warszawy, niedobrze wiedząc co zrobi z sobą. Na Krakow-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.