będę ją kurował jak chłopkę... Dla umie nie ma książąt, tylko wątroby i kiszki takie same jak u chamów.
Sprzeciwiać się dziwakowi nie było sposobu, markiza musiała podziękować, umówiła się o popołudniową godzinę, i wprost pojechała do księżny upewnić się, aby dr. Pietraszek nie spotkał się z Landlerem, coby nieprzyjemną kollizyę sprowadziło.
Jadzia dnia tego była gorzej jeszcze, miała spazmatyczne płacze i śmiechy, rzucała się, nie dawała matce nawet zbliżyć się do siebie, księżna przelękła godziła się na wszystko byle dziecię ratować.
O umówionej godzinie, karetka markizowej przywiozła Pietraszka, który ranny swój strój zmienił tylko o tyle, iż wdział bóty długie i rodzaj czarnej chustki skręconej jak sznurek na szyję.
Na witającą go grzecznie w saloniku księżnę matkę ledwie spojrzawszy, rzekł gburowato, iż na komplementa nie ma czasu, i kazał się prowadzić do chorej. Obawiano się, aby na Jadzi ta postać obca nie uczyniła zbytniego wrażenia; musiała więc matka pójść jej wprzód oznajmić tego doktora, o którym ona dawniej słyszała.
Zmieniona strasznie, żółta, z oczyma zaczerwienionemi, z włosem potarganym leżała księżniczka na łóżku, na przekorę pannie Klarze, zrzucając z siebie czem ją okrywano. Brwi jej zmarszczyły się groźno, gdy zobaczyła wchodzącego, który krokiem powolnym zbliżał się, wlepiwszy w nią oczy.
Wzrok ten siłą jakąś magnetyczną podziałał na chorą, twarz jej odbiła wrażenie...
Krzesło stało w nogach, Pietraszek zajął je spokojnie, wciąż przypatrując się księżniczce...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.