Kulwisz miał już tylko przybyć do Berezówki na pożegnanie, a Juraś zabierał się zwycięzko towarzyszyć paniom aż... bodajby do stolicy...
Gdy nad wieczór już ruszyli nazad do Kąta, major był w nadzwyczaj dobrym humorze i usposobieniu do żartów.
— Pierwszy raz w życiu spisałeś mi się dziś po męzku, rzekł do siostrzeńca, ale, słuchaj, ja się na tem znam... Tyś się musiał zadurzyć w tej Marynci...
Juraś już teraz umiał się tłómaczyć:
— Proszę wuja, jakbym ja, widząc ile wuj ma szacunku dla pani Dziwulskiej, nie mógł tego zrobić.
— Tere fere! szacunek! Co ty mi jeszcze chcesz się wykłamywać. A! pal cię dyabli! kochaj się w Marynce — ja nic nie mam przeciwko temu... Tylko ja cię ostrzedz muszę, żebyś tego nie brał tragicznie i nadto romansowo... Ona jedzie tam, gdzie seciny adoratorów głos jej i młodość pozyska... Nie będzie wcale winna, gdy o tobie zapomni. Do tego się trzeba przygotować.
— Ale ja bo, proszę wujaszka... przerwał Juraś.
— Nie proś i nie kłam... mnie starego nie wywiedziesz w pole... Zakochałeś się raz, lody rozbite, teraz ci już przyjdzie łatwiej i drugi, i trzeci...
— O! nigdy w życiu! wyrwało się mimowolnie Jurasiowi, a śmiech ogromny majora, rumieniec i wstyd wywołał... tak, że już więcej się nie śmiał odzywać, ani odpowiadać na dotkliwe wuja szyderstwa.