Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

nie... uderzająco bowiem, mimo stroju, przypominała stare Cyganki...
Volanti ani cenił, ani lubił Lacerti, która na próżno (jak mówiono) nawet najostateczniejszemi środkami pozyskać go sobie usiłowała. Musiał ją wziąć dla protektorów, których miała, dla Scarlatti’ego, który się wstawiał za nią, dla wysoko położonych osobistości, które się piękną Laurą zajmowały, lecz radby się był jej pozbył, tak mało ją cenił.
Scarlatti bury mu za to dawał.
— Ty nie znasz ludzi ani świata... Im takiej potrzeba, jak ta bestyjka Laura... Czy oni rozumieją muzykę? czy oni dla śpiewu chodzą? Owce Panurga idą jedne za drugiemi, beczą jak im zabeczano... a taka czarnooka wabi ludzi i teatr napełnia...
Sztuka! sztuka! wszyscy paplą o sztuce... ale któż się zna na niej? Na tysiąc słuchaczy dwóch ma o niej jakieś pojęcie, i to najczęściej — fałszywe...
Lacerti... śpiewa czasem nie do rzeczy, ale gdy spojrzy, to ludzi dyabli biorą...
I śmiał się, rzucając rękoma.
Dla Laury wieść o jakiejś młodej śpiewaczce, która ją zagasić mogła, a obudzić ciekawość i zajęcie, musiała być najstraszliwszą groźbą. Czuła, że cios był na nią wymierzony...
Instynkt kobiecy mówił jej, że Volanti, który tem był dla niej grzeczniejszy, im więcej mu ona była nienawistną, mimo tej słodyczy, nie cierpi jej i radby się pozbyć.
Ona nienawidziała go tak jak... kobieta grzecznie odepchnięta i wzgardzona, może nienawidzieć...