Dałaby może krwi swej utoczyć, aby się na nim pomścić, lecz, niestety! Volanti był jej potrzebny...
Któż wie, żywiła jeszcze może jakąś nadzieję, że — w chwili pomyślniejszej zdobędzie go, skusi i ujrzy u nóżek swoich. W tem się myliła.
Mówiliśmy już, iż Francuz zużyty, wystygły, zimny, miał tylko jedną już fantazyę, chorował na miłostki dystyngowane, arystokratyczne...
Wiedzieli wszyscy o jego stosunkach z pięćdziesięcioletnią przeszło wdową, księżną B., która niegdyś była bardzo piękną, dziś okrutnie malowaną, ale razem, osobą bardzo miłą w towarzystwie i mimo wieku nieumiejącą sercem zestarzeć.
Volanti w jej domu był niemal gospodarzem, a dom to był na wielkiej stopie. Pochlebiała mu ta miłość starej księżny Teofanii, chlubił się nią... Niektórzy nawet mówili, iż w istocie kochał ją i urokowi jej dystynkcyi, jej państwa, ulegał...
Proste dziewczę, choćby najpiękniejsze, dla tak spaczonego gustu człowieka wcale ponętne nie było.
Przed przybyciem więc Marynki do stolicy, wprzód nim kogokolwiek pozyskać sobie mogła, miała już tu nieprzyjaciół gotowych: signory Laury nie należało rachować za jednostkę, ale za falangę całą. Do intrygi starczyły ona i matka, ale za niemi nieskończonym szeregiem ciągnęły się zastępy wielbicieli dawnych, odprawionych, nowych w całym zapale i ogniu rozmiłowania, i tych, którzy mieli pewne zadatki i znamiona, że do łask przypuszczeni zostaną.
Wszyscy ci panowie gotowi byli dla bozkiej Laury czynić cobykolwiek rozkazała, niektórzy z nich
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.