Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Pierwsze wrażenie było nadzwyczaj miłe, dodawało odwagi. Matka i córka prawie były rozczulone tem, że o ich potrzebach i przyjemnościach pamiętano.
Gdy się znalazły same w tych schludnych pokoikach, które przy wieczornem oświeceniu wydały się im wytwornemi, prześlicznemi, Marynka rzuciła się matce na szyję, wołając:
— A! widzi mama, jak to nigdy nie trzeba za wczasu się niczem dręczyć... Dzięki Bogu!.... wszystko dobrze i ładnie, a Francuz wydaje mi się jakimś bardzo poczciwym człowiekiem.
Z oczekującą na nie służącą wprawdzie trudno się im było rozmówić, ale Marynka to w śmiech obróciła. Biegała z jednego do drugiego pokoju, przeglądała się we wszystkich zwierciadłach, dotykała wszystkich mebli, zaglądała do kątów, dopytywała o rzecz każdą, bawiło ją to niezmiernie.
Dziwulska była, jakby przeczuciem jakiemś zasępioną i smutną.
Marynkę każdy sprzęt, a najbardziej fortepian, który otworzyła i ostrożnie spróbowała, wprawił w zachwycenie. Ton, który dobyła z niego, zdawał się jej po klepadle do jakiego nawykła, cudownym, niepojętej piękności. Bardzo zresztą pospolity instrument wydał się jej wybranym umyślnie dla niej i jakimś wyjątkowym.
Trochę zepsuta pochwałami, któremi ją dotąd osypywano, marzyła, że i tu same uwielbienia, sama serdeczność otaczać ją będzie.
Volanti miał dużo wprzód do obmyślenia i zrobienia, nimby się ze swą gwiazdą przed ludźmi, to