Ograniczono się więc niezbędnemi rzeczami, które Dziwulskiéj, na wsi nawykłej do najskromniejszego życia, wydawały się jeszcze zbytkowemi...
Volanti odkładający z dnia na dzień przygotowanie do przyjęcia Scarlatti’ego, naostatek musiał nieprzyjemną tę chwilę przebrnąć...
Sami byli z Dziwulską i Marynką, gdy o tem rozmowę rozpoczął.
— Jutro, rzekł, uprosiłem naszego maestra, o którym już paniom tylekroć wspominałem, aby był łaskaw przyjść tu i głos pani ocenić...
Jest to chwila stanowcza...
Bynajmniej nie wątpię, że mój Włoch znajdzie śpiew panny Maryi tak obiecującym jak ja, lecz... lecz muszę panie uprzedzić... Jest to dziwak, człek trochę szorstki... nawykły do despotycznego obchodzenia się z uczennicami...
Niech panie do serca nie biorą, choćby z początku grymasił...
Marynka pobladła, Volanti się uśmiechał.
— Trzeba paniom wiedzieć, że dla tego człowieka nie ma na świecie ani głosu doskonałego, ani śpiewaka, ani śpiewaczki, którychby bezwzględnie pochwalał...
Musimy się przygotować z nim na niejedną ciężką chwilę.
Tu zwrócił się do Marynki:
— Niech pani z nim będzie jak... jak.. (tu mu wyrażenia zabrakło, zawahał się) jak najgrzeczniejszą, jak najpokorniejszą. Jest draźliwy, wymagający... dziwak...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.