i ucieczką, gdyby jakieś nagłe, niesłychane, rozpaczliwe męztwo nie wstąpiło w Marynkę...
Podniosła główkę, zapomniała o Scarlatti’m, zdało się jej może, iż jest na łące w Berezówce sama jedna; płaczliwy i słaby głosik począł nabierać siły tony dźwięczały inaczej, Volanti tryumfująco spoglądał na Włocha, który z szyderskiego stał się posępnym, nachmurzonym, jakby zagniewanym.
Ale — słuchał...
Gdy ostatnia zwrotka przebrzmiała... Marynka musiała z nowemi łzami wybiedz z pokoju... matka za nią.
Volanti sam na sam został z Włochem, lecz nie śpieszył z pytaniem. Maestro stał głęboko zadumany...
— Głos, co znaczy głos! odezwał się w ostatku. No, tak, ma głos... ma bardzo piękny sopran... ale to dzikie... popsute! spaczone!...
Dźwignął ramionami...
— Trzeba, by zapomniała o wszystkiem co się jej zdaje, że się nauczyła... trzeba rozpoczynać od a, b, c... a waćpan wiesz, że łatwiej jest nauczyć zupełnego nieuka niż tego któremu się zdaje, że czegoś liznął...
Zaczął biegać po pokoju... Korciło go to, że kobiety wyszły... chciał może więcej się pastwić nad niemi i teroryzować je. Volanti to zrozumiawszy, poszedł przywołać Dziwulską...
Scarlatti żądał, aby wyszła Marynka... Gdy się nareszcie ukazała, postąpił do niej z ironią na ustach.
— Trzeba o tem wszystkiem zapomnieć co waćpanna umiesz... bo to jest złe umienie... Od początku
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.