Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

O takie wiosenne rozbudzenie do życia można było posądzić dziewczątko, które zapewne ze dworka tego na zaścianku wybiegłszy aż na skraj brzozowego lasku, boso brodziło w zielonych trawach na łące i czerwonemi łapkami chciwemi, na prawo i lewo rwało niemiłosiernie wszystko rozkwitłe... Nie miała najmniejszej litości nad swemi ofiarami dziewczyna, jak gdyby dla niej tylko stworzone zostały...
Dziewczę było tak młode jak wiosna, ale nie tak piękne jak ona...
Rumiana twarzyczka, ledwie w pączku, zdawała się, pognieciona kapryśnie i jeszcze nie rozwinięta taką jaką być miała... Figlarnych dwoje oczu niebieskich, rumiane wydatne usteczka, przy których dołki stały na straży, nosek mały, czoło nizkie trochę, czyniły ją podobną do tysiąca innych dziewczątek w tym wieku... miała może rok piętnasty... i zaczynała się rozwijać dopiero... Opalona, z włoskami bujnemi rozpierzchłemi po główce i ramionach jeszcze nawet z chudości dziecinnej niezupełnie wyrosłych i zaokrąglonych — wydawała się jakimś wiejskim kopciuszkiem... nic więcej... Strój też tak był niewyszukany, tak zaniedbany raczej, że z niego o stanie do jakiego mogło dziewczątko należeć, nic wnioskować nie było można.
Z pod sukienki perkalikowej, już nie nowej, wyglądała koszulka gruba i niedobielona... Ażeby nie opalić szyjki, już i tak ogorzałej trochę, miała na niej zawiązaną od niechcenia chusteczkę... żal się Boże, zblakłą od prania i nienową...
Pomimo to wszystko, ktoby swawolące dziewczę