Jednego dnia, gdy Volanti przybył do niej, przyjęła go księżna umalowana staranniej niż kiedykolwiek, ale smutna i nadąsana.
Sama rozpoczęła rozmowę o Marynce, utrzymując, że pomieszczenie jej w tym samym domu, w którym on mieszkał, z konieczności budziło podejrzenia.
Volanti zaczął się śmiać z tego, przypomniał, że dziewczę było z matką, i zaklął się najuroczyściej, że żadnej złej nie miał myśli...
Księżna pomimo te zapewnienia nie przestała być niespokojną.
— Na ostatek, rzekła — to wszystko co mi Zosiczowa mówiła i mówi, o czem wy mnie zapewniacie, nie wystarcza mi... Chcę sama widzieć to dziewczę — chcę koniecznie...
Volanti uczynił uwagę, że nie było tytułu i pozoru do wprowadzenia jej w dom księżny... Na wieczorze i przyjęciu jako śpiewaczka wystąpić jeszcze nie mogła.
— Może przyjść do mnie rano z matką, gdy nikogo nie będzie — odparła uparta księżna.
— Pod jakim pozorem, z jakiego powodu?
Księżnę niecierpliwił ten opór Francuza... Budziło to w niej podejrzenie.
— Ja sama to ułożę przez Zosiczową... Przecięż nie ma w tem nic dziwnego, że od niej wiedząc o biednej dziewczynie, zażądałam ją poznać, aby się nią zaopiekować.
Volanti skłonił się i przystał na to.
Księżna należała do tych istot oranżeryjnych, które nigdy po za ramy arystokratycznego świata nie wyjrzały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.