czono się tem, że Scarlatti śpiewać i popisywać się zakazał...
Ale nikt o tem nie miał wiedzieć...
Marynka nut nie miała...
Zosiczowa z pod chustki dobyła je, śmiejąc się...
Nie było sposobu obronienia się prośbom tak grzecznej i dobrej pani...
Musiały przejść do salonu, gdzie stał przepyszny Erard otworem... Wspaniałość tego gmachu, wszystko czego dotykała Marynka, mieszało ją i onieśmielało... Dźwięk fortepianu nowy podziw wywołał... Lecz, matka szeptała jej na ucho prosząc, aby śmiało a pięknie zaśpiewała...
Trwożliwe dziecko, jak zwykle w ostateczności, nabrało rozpaczliwej odwagi...
Uderzyła więc w klawisze i canzona cudnym zanucona głosem... rozległa się po akustycznym pustym salonie z taką siłą, iż samą śpiewaczkę zdziwiła...
Księżna wielce muzykalna była doskonałym sędzią; po kilku taktach nie mogąc się wstrzymać zaczęła bić brawo.
— Ale to głos, zawołała do matki, który tu wszystkie zaćmi! Volant miał wielkie szczęście.
Po dokończeniu piosenki księżna aż ucałowała Marynkę. Kazano podać śniadanie, gospodyni była ożywiona i w bardzo miłem usposobieniu.
Dziewczęciu znowu serce trochę urosło; matka, jak zawsze, miała łzy na oczach... Przyszłość wydawała się mniej straszną, a ofiary dla niej ponoszone, nie tak ciężkiemi. Księżna znalazłszy Marynkę mniej piękną niż się spodziewała, a więcej utalentowaną niż sądziła, powzięła dla niej pewną sympatyę. Była to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/146
Ta strona została uwierzytelniona.