Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziewczę jest... tak chore... iż po doktora posłać musiałem — odezwał się Francuz. Matka chce ją zabierać i uciekać. Będzie miała protekcyę księżny. Co poczniemy?
— Cóż nie umrze przecię ta pieszczona lalka! zawarczał Włoch. Miałbym ja ją jeszcze przepraszać?... Wolę umrzeć! wolę precz ztąd jechać...
— O przepraszaniu mowy nie ma — rzekł Volanti, — ale z taką naturą sensitivy potrzeba się obchodzić inaczej...
Włoch się szydersko uśmiechnął.
— Nie umiem ani się kłaniać, ani prawić słodyczy! zawołał.
Volant już więcej mówić nie chciał; z wolna wstał z kanapy Scarlatti... zadumany.... Można było przewidzieć, że zmuszony ulegnąć, zachowa w sercu na zawsze, uczucie mściwe i przebłagać się nie da... Francuzowi szło tylko o lekcye...
Włoch kazał sobie podać wody, napił się, ostygł trochę...
— Waćpan, rzekł do Volantego, załataj tę sprawę, która cała jest twoją winą. Dasz mi znać gdy ozdrowieje, a gdy przyjdę na lekcyę znowu, żeby mi o niczem mowy, ani wspomnienia nie było...
Z tem wyszedł. Francuz odetchnął lżej, spodziewając się, że cała ta scena żadnych za sobą skutków złych nie pociągnie... Miał księżnę w obwodzie, a Dziwulską spodziewał się ułagodzić i uspokoić. Zdawało mu się, że Marynce prędko przejdzie ów paroksyzm nerwowy i — pamięć tego wypadku. Tymczasem doktor nakazał pójść do łóżka i zalecił kilka dni spokoju. Dziwulska siedząc przy chorej, ani o lek-