Lacerti nie zamykała drzwi przed nikim; dawni znajomi nowych jej przyprowadzali...
Dziwny był ton towarzystwa i sam sposób przyjmowania, czasem aż nadto zbytkowny, częściej ograniczający się herbatą bez żadnych dodatków. Wojskowi, cywilni, urzędnicy, artyści, bogaci, kupcy, młodzi panicze roili się w około pięknej Włoszki, która na raz kilku intrygom stawiła śmiało czoło i ze wszystkich dla siebie umiała wyciągnąć korzyści.
Scarlatti bardzo rzadkim tu bywał gościem. Ukazanie się jego witała zawsze Lacerti z nadzwyczajną radością, dając mu pierwsze miejsce, rozpadając się nad mistrzem swoim.
W progu już, gdy biegła na jego spotkanie, spostrzegła Włoszka na twarzy maestra wyraz, jakiego w życiu na niej nie widziała. Nie gniew i zniecierpliwienie zwykłe, lecz spotęgowana i zlodowaciała złość zionęła z bladej jego twarzy. Nie zważając na gości, odszedł z gospodynią na bok...
— Co myślicie? zawołał z szatańskim śmiechem. Starego Scarlattego pozbywają się! staremu Scarlattemu dają odprawę! Na nic się nie zdał! Cha! cha! Inwalid!
Lacerti nie zrozumiała.
— Volanti mnie nie potrzebuje... bo jego faworytka udała omdlenie, aby się mnie pozbyć... Rozpuszczono wieści, że ja przy lekcyach łaję i biję... Generałówna... hrabianka... pięć uczennic podziękowało!
Włoszka słuchała z uwagą, na twarzy jej radość promieniała.
— To robota tej starej emaliowanej lalki, księżny Teofanii. Wydają wam wojnę; alboż się wy jej
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.