ani obejściem się. Marynka starannie się z sobą ukrywała.
Z za kulis tylko i z za zapuszczonej kurtyny przez owo okienko, w którem czasu antraktów zawsze tkwi oko jakieś, dobrze i lożę, i siedzące w niej dziewczę oglądać było można. Ztąd już się jej przypatrywała chciwie, ze złością Lacerti i lubiła ją pokazywać rojącym się za kulisami miłośnikom sztuki, a więcej jeszcze artystek...
Młodzież i wyłysiali a niepoprawni wielbiciele zakulisowych bóztw zbierali się tu często, nie dla jednej Lacerti. Divie solą w oku było, że dotąd życia swej przyszłej rywalce zatruć nie mogła...
Plotka puszczona, że była kochaną Volantego, nie znalazła wiary. Protekcya księżny już jej kłam zadawała. To, że odprawiony Scarlatti żadnej przyszłości nie wróżył Marynce, niewiele jej szkodziło... Trzeba było jakimś podstępem, intrygą i naukę przerwać, i spokój zamącić.
Lacerti namyślała się długo. Do wielbicieli jej dawnych, lecz zupełnie ostygłych (czego mu darować nie mogła), należał jeden z attachés poselstwa francuzkiego, baron de Percival.
Był to człowiek bardzo majętny, przez próżność i fantazyę trzymający się dyplomacyi, mający znaczenie i stosunki wielkie de Baron Percival zbliżał się już do czterdziestki, był bardzo pięknie łysy, ale twarz miał klasycznych rysów, świeżą i niby młodą. Udawał też młodego do złudzenia. Wielki pan w całem słowa tego znaczeniu, obyczaje miał paryzkiego bruku złotej młodzieży.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/174
Ta strona została uwierzytelniona.