ją lornetkę: ot tam w loży, za parawanikiem, ta blada...
Baron od niechcenia wziął lornetkę, skierował ją i długo milczący się przyglądał.
Lacerti wiedziała, że go ta blada i zmizerowana młodość z pewnością zaciekawi... że zechce ją poznać, że się wciśnie do domu... i... dalej już ona snuć z tego coś miała...
Wiedziała i o tem, że jednemu baronowi Percivalowi dyrektor, gdyby od niego zażądał tego wprowadzenia do Dziwulskich, odmówić nie potrafi... Volanti potrzebował i obawiał się razem barona, który mógł mu szkodzić przez swe stosunki, a dotąd niemi pomagał. W salonach stolicy była to wyrocznia...
Lacerti drżała, czekając jaki widok Marynki zrobi na nim wrażenie, lecz baron gdy chciał, był nieprzenikniony. Nikt z twarzy dyplomaty nic nie mógł wyczytać...
Na ten raz chłód rozlany na niej dozwalał się tylko domyślać, że może się z doznanem wrażeniem zdradzać nie chciał.
— A cóż? zapytała Lacerti.
Percival ruszył brwiami i ustami.
— Nie masz się co lękać rywalki, rzekł do niej — chybaby miała głos Nilson lub Patti... inaczej... trudno, by uczyniła wrażenie. Wygląda jak trochę przywiędły fiołek...
Porównanie choć pochlebne, nie podobało się Laurze, zagryzła usta.
— I baron nie jesteś ciekawy woni tego kwiatuszka? spytała złośliwie...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/176
Ta strona została uwierzytelniona.