Z wielką gorączką jakąś przystąpiwszy do niego podróżny, trudno się wysławiając, nadsztukowując ruchami, mimiką, począł pytać, kto to śpiewał, kto była ta — cantatrice?...
— Chwilkę podumawszy nad odpowiedzią, gruby zdołał i na migi, i z pomocą bardzo podejrzanej łaciny wytłómaczyć ciekawemu, że gdyby o kilkaset kroków chciał zawrócić na probostwo (tu je palcem pokazał), tamby się od księdza dowiedział o wszystkiem, bo... ksiądz parle franse.
Był to argument tak przekonywający, że podróżny natychmiast ujął za rękę grubego i pociągnął go pośpiesznym krokiem do powozu. Ten śmiał się i nie opierał wcale.
Przyszli do koni i pocztyliona, który zsiadłszy z kozła fajkę zapalał, a gruby kazał mu do plebanii jechać...
Lecz, zaszła trudność, pocztylion występował z oppozycyą, którą tylko obietnica: na wódkę, powtórzona kilkakroć dobitnie, przełamać mogła.
Gruby śmiał się...
Powóz potrzeba było zwrócić z pocztowego gościńca na małą między płotami drożynę wiodącą na plebanię, którą z dala przy starym drewnianym kościołku, wśród lip i klonów widać było...