Marynka stała długo przy fortepianie, oglądając się na ogród niespokojnie i nie śmiejąc począć aryi drugiej, do której też i Włoch jej nie zachęcał. Baron, którego znał tylko z widzenia i nazwiska, obudził w nim zazdrość.
— Panie znają barona Percival’a? zapytał przerzucając nuty.
— Raz w życiu go widziałam, bo się nam zaprezentował w teatrze, odpowiedziała Marynka. Pan wiesz, że my unikamy znajomości...
— Ta też nie byłaby dla pań pożądana, przerwał Włoch z widoczną niechęcią. Francuza tego zna całe miasto z przygód miłosnych i awantur. Towarzystwo jego niepotrzebnie ściąga oczy i budzi plotki.
— Na nieszczęście, — odparła Marynka spokojnie, — pan ten jest podobno naszym sąsiadem.
Włoch się zachmurzył.
— Cóż Volanti mówi na to? dodał poruszając ramionami.
— My dopiero wiemy o tem od wczoraj, a on dowie się dziś, jeśli przyjedzie...
— Przygoda dosyć niefortunna, kończył Włoch zwijając nuty.
Marynka spojrzała na niego ciekawie; pierwszy raz okazywał tyle zajęcia sprawą obcą nauczaniu i muzyce, bo dotąd rozmowy z nim ściśle się ograniczały przedmiotem lekcyj.
Włoch był nadzwyczaj podraźniony, dziewczę zupełnie obojętne. Nie zdawało się ani rozumieć niebezpieczeństwa, ani bardzo brać do serca niedogodności tego sąsiedztwa.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.