Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

zrujnować się na bukiety, bo nie wiem ile ich potrzeba dodać, aby się wywdzięczyć za nią!
Marynka na komplement nie znalazła odpowiedzi, pokazała białe ząbki i — nie śpiewała już więcej. Canzona ją zasmuciła...
Kończąc spojrzała na siedzącą z dala na kanapie matkę, i po raz pierwszy uderzyła ją postawa, wyraz twarzy cierpiącej, coś niewysłowienie smutnego... Przypomnienie tej, jaką widziała w Berezówce, w porównaniu do zestarzałej nagle i znękanej, którą miała przed sobą, napełniło ją strachem.
Pobiegła żywo do starej i siadła przy niej niespokojna.
Dnia tego Dziwulska miała się gorzej znacznie. Gdy goście wprędce potem odeszli, Marynka musiała ją podtrzymując odprowadzić do łóżka.
Złożono to na znużenie i gorąco, lecz nazajutrz, wstać nie mogła. Potrzeba więc było poradzić się lekarza...
Dotąd spokojna i jakby oślepła na powolny postęp choroby, Marynka nagle się strwożyła. Corsini’ego, który przybył z lekcyą odprawiła tem, że nie czuła sił do śpiewu, będąc niespokojną o matkę...
Dziwulska sama czuła się bardzo źle, ale z miłości dla dziecka czyniła wysiłki nadzwyczajne, aby mu oszczędzić troski i trwogi. Miała przeczucie, że żyć nie może... i przyszłość Marynki przyprowadzała ją do rozpaczy. Co sama jedna sierota począć miała z sobą!
Opieka francuza nie była ani przyzwoitą, ani dostateczną... Major był daleko, a gdyby nawet przy-