Serce starej pani nie było zbyt łatwe do poruszenia: nadto miało zajęcia około własnego szczęścia czy rozrywki... zastygłe, wyschłe, na cudzą boleść było obojętnem, lecz księżna chciała się zawsze okazać dobroczynną i czułą: przywołała zaraz Volantego, kazała złożyć konsylium, własnego lekarza dodała do narady. Odbyła się ona niepostrzeżenie jakoś i bez wiedzy Marynki... Środki pilniejsze zostały nakazane... Własna wola chorej, która dla dziecka żyć pragnęła, może przepisane leki, w pierwszej chwili sprowadziły polepszenie.
Dziwulska sama uczuła się silniejszą, nadzieja w nią wstąpiła... Marynka rozpromieniała, i już mowa była o podźwignieniu się z łóżka, o wyjściu na werandę lub do gródka, gdy jednego wieczoru, bardzo późno, wcale już niespodziewany tu nadjechał Volanti.
Marynka, która wyszła go powitać, znalazła Francuza tak zmienionym, posępnym, gniewnym i nadąsanym, że zaledwie się przywitawszy, musiała spytać:
— Co panu jest?
— Nie chciałbym ani pani, ani matki jej zmartwić, rzekł Volanti; lecz nie mogę utaić co zaszło... Ojczym jej zjawił się tutaj...
Marynka ledwie wykrzyk mogła powstrzymać...
— On! a czegoż on chcieć może od nas! zawołała.
— Od was on zapewne nie chce nic, odezwał się gniewnie Volanti; lecz nie wiem, jakie sobie wynalazł prawo do opieki nad wami, i przybył tu z groźbą procesu... jeżeli mu się nie opłacę...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.